Po propozycjach na upominki dla dzieci przyszedł czas na dorosłych. Dzisiaj moje sugestie odnośnie prezentów dla kobiet. Tak naprawdę nie jest to nic wyszukanego. Wydaje mi się jednak, że często te najprostsze pomysły są najlepsze. Szukając inspiracji znów starałam się, żeby ich cena nie była wygórowana i nie przekroczyła 50 zł.
Tradycja związana z strojeniem domu na święta jest dość długa. Choinka gości w domach w okresie Bożego Narodzenia już od bardzo dawna. Nie trudno się domyślić, że zaczęło się od żywego drzewka, które pewnego dnia trafiło pod strzechy. Aż w końcu, ktoś wpadł na pomysł stworzenia sztucznej choinki, która równie dobrze może ozdobić dom podczas tak ważnych dni.
Wczoraj były mikołajki. Pewnie wszystkie dzieciaczki dostały masę prezentów. Jednak przed nami kolejne wyzwanie. Upominki pod choinkę. Jeśli nie masz pomysłu na kolejną niespodziankę dla dziecka to przygotowałam kilka propozycji z których możesz skorzystać.
Wiesz już na jaki film można będzie wybrać się w ten weekend do kina. Jesteś ciekawa jakie premiery pojawią się już jutro? Oto kilka propozycji.
Nie wiem jak u Ciebie, ale do mnie jeszcze nie dotarł pierwszy śnieg. W mediach trąbią wszem i wobec, że zbliża się typowo zimowa pogoda. Przyznam Ci się szczerze, że nie za bardzo lubię tej pory roku. Jestem zmarźluchem, który jesienią i zimą najchętniej nie wychylałby nosa spod kocyka czy pierzynki. W tym czasie uwielbiam też relaksować się w gorącej kąpieli. Zapalam zapachowe świece, przygotowuję sobie małą przekąskę i idę po delektować się tym krótkim momentem tylko dla mnie.
W takich chwilach próbuję przenieść się w czasie do cieplejszych dni. Wybieram kosmetyki owocowe, kojarzące mi się z wiosną bądź latem. Przy okazji delektuję się, owocami już nie tak słodkimi, ale budzącymi miłe wspomnienia lata. Tym razem wybór padł na truskawki, z którymi idealnie komponuje się Truskawkowy delikatny żel pod prysznic Le Petit Marseillais.
Takie przywoływanie lata jest troszkę złudne. Zarówno owoce, jak i żel są nieco sztuczne. Zapach kosmetyku jest słodkawy, wyczuwa się goryczkę, kojarzy mi się bardziej ze słodyczami o tym smaku, niż z owocami. Mimo to, miło jest zanurzyć w wannie pełnej piany wytworzonej dzięki żelowi Le Petit Marseillais. Wystarczy niewiele produktu, żeby cała wanna wypełniła się miłą delikatną pianką. Zapach w połączeniu z wodą robi się subtelny. Skóra po kąpieli jest gładka i mięciutka. Żel pozostawia na niej ledwie wyczuwalną truskawkową nutę.
Truskawkowe kosmetyki są rzadko spotykane w drogeriach. Dlatego myślę, że warto je wrzucić do koszyka podczas zakupów i spróbować przedłużyć lato z Le Petit Marseillais.
Pranie, pranie i jeszcze raz pranie. Czy u Ciebie też tak jest, że Twoja pralka niemal codziennie pracuje? Ja mam wrażenie, że ilość ubrań znajdujących się w pojemniku na "brudną bieliznę" mnoży się u nas od samego przebywania w nim. Robię pranie, wydaje mi się, że opróżniam kosz na pranie, uradowana po zdjęciu suchych ubrań składam suszarkę, która zaburza mój idealny wizerunek przedpokoju, a tu okazuje się, że pojemnik znów jest pełen. Już powoli zaczynam się przyzwyczajać, że suszarka na pranie to stały element wystroju naszego mieszkania. Choć marzy mi się posiadanie suszarki, dzięki której będę mogła wysuszyć ubrania zaraz po praniu bez konieczności rozwieszania ich.
Wracając do prania. Ostatnio przy takim większym praniu z pomocą przyszły mi środki piorące, które są dostępne w sklepach sieci Lidl. Korzystałam już nie raz ze środków chemicznych z Lidla i jestem z nich zadowolona. Jednak już dawno zrezygnowałam ze stosowania proszków do prania, ze względu na to że niejednokrotnie mnie zawiodły, więc do tego prania podeszłam z lekką rezerwą.
Jestem jednak osobą, która stara się dać wszystkim i wszystkiemu szanse, zanim wydam ostateczny werdykt. Tak też zrobiłam również w tej sytuacji. Stwierdziłam, że nie ma co skreślać czegoś, zanim się tego nie spróbuje.
W moje ręce trafił proszek do prania Formil zarówno do prania białych rzeczy, jak i kolorowych. Dzięki temu miałam okazję sprawdzić jego możliwości w 100%.
Na pierwszy rzut poszło pranie ciemnych ubrań. Czasem podczas prania czarnych czy granatowych rzeczy przy użyciu proszków do prania zdarzało mi się, że granulki proszku zostawiały ślady na koszulkach, niczym niewłaściwie użyty antyperspirat. Był to jeden z powodów, który skłonił mnie do przerzucenia się na produkty w płynie lub w kapsułkach. Wyjmując pierwszą rzecz z pralki od razu dokładnie ją obejrzałam i okazało się, że moje obawy były bezpodstawne. Wszystko było w idealnym porządku. Ubrania pozbawione były wszelkich zabrudzeń, ładnie pachniały (choć to chyba raczej zasługa mojego płynu do płukania) i co najważniejsze, nie posiadały białych śladów od proszku. Proszek do kolorów zdał swój egzamin.
Nadszedł czas na trudniejsze zadanie. Pranie białego. Zastanawiałam się, czy przy użyciu proszku Formil uzyskam śnieżnobiałą biel, czy jednak będzie to mniej spektakularny odcień bieli. Ubrania trafiły do bębna, proszek do prania i płyn do płukania do szufladki, ustawiłam odpowiedni program i startujemy. Po godzinie pranie było gotowe do rozwieszania. Moim oczom ukazały się perfekcyjnie wyprane ubrania. Biel była zauważalna, nie można tutaj mówić o jakiejś złamanej bieli. Pranie wyglądało tak, jak wyglądać powinno.
Muszę Ci się przyznać, że zrobiłam nawet mały eksperyment. Nie byłabym sobą, gdybym nie postawiła testowanemu produktowi wysoko poprzeczki. Wrzuciłam do prania bluzę na której znajdowały się plamy, których nie udało mi się usunąć podczas poprzedniego prania przy użyciu innego środka piorącego. Byłam pewna, że również tym razem wyciągnę ją z zabrudzeniami. Pewnie nie muszę Ci mówić jakie było moje zdziwienie, jak po wyjęciu bluzy z pralki i dokładnym jej obejrzeniu okazało się, że po plamach nie było ani śladu. Super!!! Dla mnie jest to najlepsza ocena całego testowania produktów Formil.
Drugie wyzwanie dla proszków Formil przygotował Kubuś. Odbierając go z przedszkola oprócz dziecka otrzymałam reklamóweczkę z brudnymi ubraniami. Kubuś miał małą niespodziankę i zabrudził kupką majteczki. Każda mama wie, że to jedne z najgorszych dziecięcych plam, a jeszcze nie zaprane od razu potrafią tak naprawdę nie odprać się w trakcie prania. Jednak nasz proszek do białego dał sobie radę, również z takim problematycznym zabrudzeniem. Majteczki z prania wyszły bez szwanku. Brawa dla Formil do białego.
Mogę śmiało polecić Ci proszki do prania Formil dostępne w Lidlu. Dopierają wszystko, nawet te trudniejsze plamy, a to chyba jest najważniejsze. Jedyne co zauważyłam, to w szufladce na środki piorące po praniu potrafiły zostać spore ilości proszku. Trudno mi jednak powiedzieć, czy to wina testowanego produktu czy mojej pralki. Poza tym faktem, proszki Formil pozytywnie mnie zaskoczyły.
Jeśli również Ty chciałabyś przetestować proszki do prania Formil to od poniedziałku 27.12. do środy 29.12. będą dostępne w Lidlu w promocyjnej cenie 13,99 złotych za około 2 kg opakowanie, które starcza na 30 prań.
Słyszałaś już wcześniej o tych proszkach? Miałaś okazje robić pranie przy ich użyciu? Jeśli tak to podziel się opinią na ich temat.
Jejku nawet nie wiem kiedy minął miesiąc od urodzinowej imprezy Kubulka. Dni lecą jak szalone, a ja przecież chciałam Ci pokazać jak w tym roku świętowaliśmy kolejny rok życia mojego małego brzdąca. Tak naprawdę to już nie takiego małego, bo Kubuś ma już 3 latka. Już spory i rezolutny z niego chłopczyk.
Jak co roku, i tym razem nie mogło być inaczej, impreza miała swoje hasło przewodnie. Jak już pewnie się domyślasz były to Smerfy. Brak czasu sprawił, że nie kombinowałam tak jak to miało miejsce w przypadku pierwszych i drugich urodzin. Jednak nie byłabym sobą, gdybym czegoś smerfnego nie wykombinowała.
Nie byłoby imprezy bez gości. A żeby goście się zjawili trzeba ich zaprosić. Za tegoroczne zaproszenia zabrałam się na tyle późno, że gdybyśmy wysyłali je gołębiem pocztowym, czy też po prostu pocztą mogłyby nie dotrzeć na czas. Dlatego postawiliśmy na nowoczesną technologię i mamuśka przygotowała smerfastyczne zaproszenia, które dostarczyliśmy gościom drogą elektroniczną. A co, tak też można.
Później zabrałam się za przeszukiwanie czeluści Internetu w poszukiwaniu smerfnych ozdób i powiem Ci, że nie było wcale tak łatwo znaleźć coś fajnego. Żeby skompletować rzeczy na których mi zależało, musiałam skorzystać z dwóch moich ulubionych sklepów z dekoracjami, a i tak nie dostałam wszystkiego. W moich oczach efekt był powiedzmy zadowalający, goście jak zwykle się zachwycali, co zawsze mnie podbudowuje. Jakie dekoracje u nas zagościły w tym roku? Była to girlanda ze smerfami, baloniki w kształcie smerfów, a także zastawa talerzyki, kubeczki i serwetki z wizerunkami niebieskich ludzików. Dodatkowo stół ozdobiłam zabaweczkami z jajek z niespodzianką.
To już taka nasza tradycja, że wszystkie dzieci otrzymują mały upominek od jubilata. Kubuś wręcza go każdemu ze swoich gości na pożegnanie. W tym roku w smerfnych reklamóweczkach dzieci znalazły nie mniej smerfny prezencik, książeczkę "Moja bajeczka" z krótką historyjką oczywiście o Smerfach.
Ci którzy goszczą u nas co roku, już dobrze wiedzą, że na naszych imprezach jest sporo słodkości. Nasz jadalniany stół zamienia się w słodki bufet, na którym pojawiają się wcześniej wyczarowane przeze mnie i moją mamę cudowności. Tak jak pisałam wcześniej w tym roku nie miałam zbyt wiele czasu na organizację, więc postawiłyśmy na szybkie, a co za tym mniej pracochłonne przepisy. Na stole królował oczywiście kolor niebieski, przecież nie mogło być inaczej, w końcu nasze mieszkanie na ten krótki czas zamieniło się w wioskę smerfów. Było ciasto czekoladowe z niebieską polewą, białe donaty z niebieskimi esami floresami, kuleczki obtoczone w wiórkach kokosowych oraz niebieska galaretka w dwóch smakach. Nie lada gratką dla dzieciaków były żelki w kształcie smerfów po które specjalnie jechaliśmy do Niemiec, bo matce wariatce wymarzyło się że muszą one być w słodkim kąciku, a nie mogła ich znaleźć u nas w sklepach. Obok słoika z żelkami stanął drugi słój wypełniony po brzegi piankami również smerfnymi. Żeby jednak nie było za słodko, zawsze można u nas znaleźć pyszne owoce, które tak naprawdę znikają najszybciej ;)
Byłabym zapomniała o najważniejszym. O torciku. W tym roku skorzystałyśmy z opłatka z grafiką, nie zgadniesz jaką, hihi, wiadomo smerfną. Fajnie prezentował się w połączeniu z niebieską bitą śmietaną. Do tego dookoła umieściłyśmy małych niebieskich bohaterów, z naszej lidlowskiej kolekcji i wioska smerfów gotowa. Na środku obowiązkowo umieszczona 3 tylko czekała na swój czas kiedy będzie mogła zapłonąć.
Nie tylko Kubuś rozdawał prezenty podczas tej imprezy. Także, a wręcz przede wszystkim, on dostał sporo upominków. Nie będę się rozwodziła na ten temat, bo chciałabym stworzyć osobny wpis z propozycjami prezentów dla 3 latka.
Niestety w tym roku nie do końca dopisali goście. Pochorowały nam się dzieciaczki. Pojawił się tylko jeden kuzyn z 4 zaproszonych szkrabów, na którego zawsze można liczyć, jest u nas co roku. Mimo wszystko szaleństw nie było końca. Chłopaki przy dźwiękach smerfnych hitów ganiali z jednego pokoju do drugiego, co rusz wymyślając inną zabawę. Nasze słodziaki łobuziaki.
Tym razem również tata nie mógł uczestniczyć w imprezie. Zjazd na uczelni trochę pokrzyżował nam plany. Dość długo czekaliśmy z dmuchaniem świeczki i śpiewaniem sto lat licząc, że uda się tacie do nas dołączyć. Niestety.
Kubek jeszcze długo wspominał swoją smerfną imprezę, podczas której byłam jego smerfetką, a on moim małym smerfikiem. Do tej pory w dużym pokoju wisi smerfna girlanda i baloniki w kształcie smerfów. Chyba dopiero przy świątecznym dekorowaniu mieszkania Kubulek pozwoli je ściągnąć. Mi one zbytnio nie przeszkadzają, więc jeśli mogę mu w ten sposób sprawić przyjemność, to czemu nie.
A Ty też organizujesz tematyczne urodziny?
W zeszłym roku pokazaliśmy Ci jak można świętować Dzień Niepodległości z dzieckiem. Stworzyłam na ten temat zarówno osobny wpis, jak i filmik z zabawami plastycznymi.Tym razem chcielibyśmy Ci pokazać jak można spędzić ten dzień we dwoje.
Tegoroczny 11 listopada Artur wziął w swoje ręce. Przeglądając repertuar Filharmonii Szczecińskiej trafił na koncert "Vivat Polonia!" zorganizowany z okazji Narodowego Święta Niepodległości. Powiem szczerze, że nie byłam zachwycona tym pomysłem. Wyobraziłam sobie, że występ będzie składał się z utworów typu "Przybyli ułani pod okienko". Jakoś nie widziało mi się to. Jednak czego nie robi się dla swojego ukochanego mężulka. Poza tym zawsze lubiłam chodzić do filharmonii, a aż wstyd się przyznać ostatnio na koncercie byłam wieki temu. Dlatego bez zbędnego marudzenia przystałam na propozycję wyjścia we dwoje w ten sobotni wieczór.
Filharmonia przywitała nas przepięknym anturażem. Z okazji Dnia Niepodległości przyodziała kolory polskiej flagi. Cudnie prezentowała się w połączeniu bieli i czerwieni.
Koncert przygotowany przez Młodą Polską Filharmonię pod batutą Adama Klocka, laureata Grammy Award 2014, okazał się ciekawym połączeniem utworów odkrytych po latach.
Jako pierwszy została odegrana uwertura do opery "Aleksander i Apellesa" Karola Kurpińskiego, która przez 200 lat był uznawana za zaginioną i dopiero teraz po raz drugi zaprezentowana widowni po tak długim czasie od swojej premiery.
Po krótkiej przerwie do młodych artystów dołączył Roman Spitzer, który jest docenianym altowiolistą. To właśnie on grał pierwsze skrzypce w czteroczęściowym koncercie skomponowanym przez Georga Phillippa Telemanna, który "jako pierwszy docenił altówkę jako samodzielny instrument, pisząc szereg dzieł z altówką solo"*. Właśnie jedną z takich kompozycji mieliśmy okazję wysłuchać.
Zwieńczeniem koncertu "Vivat Polonia!" była Symfonia D-dur Wojciecha Darkowskiego również składająca się z 4 części.
Cały koncert był lekki i przyjemny dla ucha. Spędziliśmy bardzo miły wieczór.
Jest to świetna propozycja na świętowanie tak ważnych dni. Tym razem zdecydowaliśmy się na wieczorny koncert we dwoje. W przyszłym roku postaram się znaleźć jakąś podobną propozycję dla całej rodziny.
Podziel się z nami, jak Tobie minął 11 listopada :)
Tekst źródłowy:
Program Filharmonii Szczecińskiej
Na rynku turystycznym pojawił się nowy gracz. Co prawda nie jest on organizatorem imprez, ale może zrobić trochę szumu. Tak właściwie już robi. Od 12 lipca kiedy ruszył z działalnością i zaczęła funkcjonować jego strona internetowa, niemal na każdym portalu branżowym i nie tylko jest o nich głośnio. O kim tak właściwie mowa? Jak możecie zauważyć na powyższym zdjęciu o marce Lidl, która postanowiła rozwinąć skrzydła poszerzając swoją ofertę o podróże.
Dla mnie jako konsumenta trochę się to gryzie z podstawową działalnością Lidl, ale ponoć w Europie już to funkcjonuje i nawet dość prężnie, dlatego również na nasz rynek postanowiono to wprowadzić.
I co? Teraz podczas zakupów bułek i mleka na śniadanie możemy przy okazji kupić wakacje dla rodziny? Na całe szczęście nie. Lidl mocno promuje swój nowy produkt w sklepach stacjonarnych, w każdym z nich znalazło się miejsce na ekspozycję zachęcającą do odwiedzenia strony, a także katalogi które ponoć mają się pojawiać co dwa tygodnie.
Pierwszy katalog aktualnie dostępny w sklepach będzie aktualny do 08 października. Więc już coś mi tu nie pasuje, ale ok na stronie jest informacja, że kolejny będzie 25 września, więc zobaczymy jak to będzie. Katalog ma 36 stron, bardziej przypomina broszurkę reklamową czy gazetkę niż typowy katalog, ale ważne że w ogóle jest przy dzisiejszym odchodzeniu od katalogów w wersji papierowej. Znaleźć w nim można zarówno ofertę wyjazdów zagranicznych, jak również tych bliższych do różnych zakątków Polski. Są to propozycje z dojazdem własnym, a także z przelotem w cenie. Szeroki wachlarz wyjazdów Lidl zawdzięcza współpracy z 4 organizatorami w tym z jednym z liderów na Polskim rynku firmą Rainbow Tours.
Chcąc dokonać zakupu wymarzonego wyjazdu trzeba zajrzeć na stronę internetową lub zadzwonić na infolinię. Strona na początku wydaje się czytelna i łatwa w obsłudze, dzięki niej możemy szybko wyszukać to co nas interesuje. Jednak jak przychodzi co do czego i chcemy dokonać rezerwacji już pojawiają się schody. Nie znamy godzin lotu, w wybranym przeze mnie przykładzie pojawiły się 3 różne ceny, a tak właściwie nie wiadomo co odróżnia tą ofertę. Nie do końca to do mnie przemawia.
Jeśli chodzi natomiast o infolinie. Pokusiłam się o wykonanie telefonu do Lidl Podróże. Na wstępie miła konsultantka zapytała w czym może pomóc. Powiedziałam, że jestem zainteresowana wyjazdem na przełomie września i października, spytałam czy jest w ofercie Zakynthos. Jak się okazało konsultantka nie znała portfolio i musiała sprawdzić czy jest w ofercie takie miejsce. Ok. Po krótkiej chwili potwierdziła, że może zaproponować wakacje na Zakynthos i dalej szukała propozycji dla mnie. Trochę mnie to zdziwiło, bo tak naprawdę nie przeprowadziła, żadnego badania potrzeb. Tak naprawdę poza tym, że kiedy i gdzie chce jechać nie znała moich oczekiwań. Koniec końców zaproponowała mi 2 gwiazdkowy hotel. Lidl jeśli chcesz coś znaczyć na rynku turystycznym to zainwestuj w konsultantów z prawdziwego zdarzenia. Przy takich osobach z którą miałam okazję rozmawiać daleko nie pociągniesz.
Ciekawa jestem jak Lidl Podróże będzie sobie radził na polskim rynku turystycznym. Z zaciekawieniem będę przyglądała się ich poczynaniom. Moje sugestie to lekka modyfikacja panelu do finalizacji zamówienia i przeszkolenie konsultantów. Marka Lidl jest wszystkim znana, dzięki temu Lidl Podróże może szybko zagościć w domach wielu polaków.
A Wy co sądzicie o nowej odsłonie Lidla?
Czwartkowy wieczór. Pora na propozycje filmów na które będzie można wybrać się w ten weekend do kina. Co prawda nie ma za wiele premier w tym tygodniu, mimo wszystko ja będę miała zagwozdkę, na który się zdecydować.
American Assassin
Gatunek: Akcja / Thriller
Czas trwania: 1 godz. 51 min.
Podczas naszej ostatniej wizyty w kinie oglądając zwiastun tego filmu od razu stwierdziłam, że warto go zobaczyć. Walka z terroryzmem jest teraz często poruszanym tematem. Ja lubię tego typu filmy, dlatego myślę, że to właśnie na niego postawię w tym tygodniu.
Powiernik królowej
Gatunek: Dramat
Czas trwania: 1 godz. 46 min.
Czy ta historia przedstawia całą prawdę relacji brytyjskiej królowej z jej sługą, czy też nie, tak czy siak tego typu opowieści mimo, że ich gatunek nie należy do lekkich często oglądam z zaciekawieniem. Co prawda nie jest to gatunek filmowy, który koniecznie trzeba obejrzeć na dużym ekranie, ale napewno ten film.
Tarapaty
Gatunek: Familijny / Przygodowy
Czas trwania: 1 godz. 23 min.
Póki co nie jest to typ filmów, który oglądamy, ale może kogoś z Was zainteresuje ta polska rodzinna produkcja.
The Square
Gatunek: Komedia
Czas trwania: 2 godz. 22 min.
Ponoć film ten wywołał salwy śmiechu podczas jego pokazu w trakcie festiwalu w Cannes. Czarny humor został doceniany przez wszystkich, włącznie z jury które nagrodziło go złotą palmą. Ciekawa jestem czy mnie też tak rozbawi.
Cukierkom Werther's Original jesteśmy wierni od lat. Nie tylko dlatego, że jesteśmy w gronie jej ambasadorów. Smak słodkości wychodzących spod rąk cukierników tej marki jest naprawdę wyjątkowy.
Do tej pory na Polskim rynku mieliśmy możliwość spotkać cukierki śmietankowe Werther's Original i Werher's Original Creamy Filling. Dziś chciałam Wam przedstawić Werther's Original Soft Caramels.
Teraz zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie misę w której ucierane jest świeże masło i śmietanka, w magiczny sposób powstaje masa, która następnie niczym wodospad wypływa naczynia żeby w końcu wylądować na blacie. Cukiernik swoimi zwinnymi rękoma tworzy pokaźnej wielkości kwadrat, który kroi na małe prostokątne kosteczki. Tak właśnie powstają delikatne w smaku, miękkie, lekko ciągnące się cukierki Werthers's Original Soft Caramels.
Jak spróbowałam go po raz pierwszy, moje pierwsze skojarzenie powędrowało w kierunku krówek, uwielbianych przeze mnie w dzieciństwie. Jednak przy kolejnej próbie stwierdziłam, że te cukierki są dużo lepsze, delikatniejsze. Nadal wyczuwalny jest ten fantastyczny śmietankowy smak dobrze nam znany z pierwszych słodkości produkowanych przez firmę Werther's Original. Jednak miękka struktura sprawia, że skosztowanie tego cukierka przynosi inne doznania smakowe.
Mieliście już okazje spróbować tych kremowych, bajecznie karmelowych cukierków? Co sądzicie o takiej odsłonie słodkości od Werther's Original?
Wpis dzięki współpracy z Werther's Original i Rekomenduj.to
Pozostałe wpisy w ramach kampanii Werther's Original:
Jeśli śledzicie nas na naszych social mediach to już pewnie wiecie, że w zeszłym tygodniu dotarła do nas zgrabna paczuszka od EverydayMe. Tym razem będziemy mieli okazje przybliżyć Wam nowy produkt marki Vizir.
Słyszeliście o Vizir 3 - in - 1 Pods ? Można powiedzieć, że kapsułki piorące to żadna nowość na rynku. Jednocześnie chyba każdy zdaje sobie sprawę, że producenci tworząc swoje produkty starają się być o krok dalej od konkurencji. Wprowadzanie nowych rozwiązań prowadzi do ulepszenia produktów, a to tak naprawdę wychodzi na korzyść nam konsumentom. Warto przyglądać się nowościom pojawiającym się na półkach sklepowych. Dlatego my dziś pod lupę weźmiemy nowość od Vizir'a.
Jak się można łatwo domyślić po nazwie kapsułki Vizir składają się z trzech części, a każda z nich działa na nasze pranie w inny sposób. Pierwsza pierze, druga wybiela, a trzecia nadaje blask tkaninom. Takim oto sposobem taka niby niepozorna kapsułka mieszcząca się w dłoni sprawia, że nie musimy sobie zaprzątać głowy kilkoma produktami potrzebnymi do uzyskania takiego efektu podczas prania.
Środek wybielający znajdujący się w kapsułce może nasunąć podejrzenie, że nadaje się ona jedynie do prania białych tkanin. Jednak Vizir 3-in-1 Pods z równie dobrym skutkiem może być używany do kolorowego prania. Dzięki nim uzyskamy idealną biel, a kolory są nasycone.
Kapsułki Vizir 3-in-1 Pods stworzone są z takiego tworzywa, które z łatwością rozpuszcza się w wodzie bez względu na jej temperaturę. Dlatego jest można stosować do delikatnego prania w niskiej temperaturze, jak i takiego podczas którego niezbędna jest wysoka temperatura.
Mimo niewielkich rozmiarów Vizir 3-in-1 Pods może się pochwalić dużą wydajnością. Wystarczy jedna kapsułka, żeby uprać aż 5 kg prania. Natomiast zawartość całego pudełka starczy na 17 prań.
Vizir 3-in-1 w teorii wydaje się idealnym produktem. Jego uniwersalność jest dużym ułatwieniem podczas prania. Niemalże bez namysłu można sięgać po kapsułkę i wrzucić ją do pralki, bez względu na to co zamierzamy wyprać.
Czy w rzeczywistości tak jest? Sprawdzimy to dla Was podczas najbliższych prań.
Z oddali dochodzą nas dźwięki muzyki w przyjemnych rytmach reggae. Chyba nie muszę dawać Wam więcej wskazówek, bo pewnie już zgadliście, że dziś odwiedzimy miejsce z którego pochodzi "król reggae" Bob Marley, czyli Jamajkę.
Jamajka to wyspa znajdująca się na Morzu Karaibskim, należąca do archipelagu Wielkich Antyli. Na powierzchni ok. 11 tyś. km2 znajduje się bardzo zróżnicowane ukształtowanie terenu. Wapienne skały w których powstały zapierające dech w piersiach wodospady, różnorodna roślinność wśród której znaleźć można nawet bambusy przywiezione z Chin i palmy prosto z Malezji sprawia, że można się tam poczuć jak w raju, do tego najwyższy szczyt, wulkaniczna góra Blue Mountain o wysokości 2256 m n.p.m. Wszystko to wprawia w zachwyt wielu, nie tylko dzisiejszych turystów, już w 1494 r. Krzystof Kolumb po odwiedzeniu tego miejsca w swoim dzienniku opisał Jamajkę jako "najpiękniejszą wyspę, jaką ujrzały jego oczy. Góry i ląd zdają się dotykać nieba… "
Nie myślcie, że zapomniałam o przepięknych plażach z cudownym białym piaskiem, które w połączeniu z turkusową wodą wyglądają wręcz nieziemsko. Jedną z popularniejszych na wyspie jest Seven Mile Beach, która jak sama nazwa wskazuje jest ciągnącą się przez 11 km przepiękną plażą położona w miejscowości Negril. Biały piasek, turkusowa woda, co jakiś czas pośród palm można natkąć się na bar, w którym serwowane są przepyszne drinki. Miejsce to warto odwiedzić zarówno w ciągu dnia kiedy można łapać promienie słońca, jak i wieczorami żeby w tej uroczej scenerii podziwiać jego zachód. Również Montego Bay posiada ładne plaże, wśród których na wymienienie zasługuje Doctor's Cave Beach, niewielka prywatna plaża, która swoją nazwę zawdzięcza lekarzowi który w XIX wieku prowadził okoliczne sanatorium, a plaża była jego prywatną własnością (plaża nadal jest w prywatnych rękach, jednak można z niej korzystać po uiszczeniu niewielkiej opłaty). Druga równie urocza niewielka plaża mieszcząca się w Montego Bay to Walter Fletcher Beach, która ma formę zatoczki, jest idealnym miejscem do nurkowania powierzchniowego, dzięki przepięknemu ukształtowaniu dna sięgającemu aż do linii brzegowej, w wodzie można spotkać różne żyjątka w tym żółwiki. Ostatnią plażą na którą chciałam zwrócić Waszą uwagę jest mieszcząca się w miejscowości Ocho Rios James Bond Beach. Cieszy się ona niezwykłą popularnością, sam fakt odwiedzenia miejsca w którym kręcono pierwszy film z serii o agencie 007 "Dr. No" dla wielu fanów James'a Bonda jest nie lada gratką.
Zanim przejdziemy do miejsc, które warto zwiedzić krótko wspomnę o klimacie panującym na Jamajce. Jest on tropikalny, przez co na wyspie jest upalnie i wilgotno. Temperatury oscylują między 25oC a 32oC. Na karaibach występują dwie pory roku, deszczowa i sucha. Na wakacje na Jamajce najlepiej wybierać się w porze suchej, która wypada od listopada do kwietnia. W związku z tropikalnym klimatem w tym rejonie występują huragany, na które można się natknąć od sierpnia do października. Kąpiele na Jamajce należą do przyjemnych gdyż woda ma temperaturę w granicach 27oC.
Teraz bierzemy kajeciki w dłoń i planujemy zwiedzanie. Oczywiście przedstawię Wam tylko kilka ciekawych miejsc, które wg mnie są godne zobaczenia.
Na początek tym razem wybrałam miejsce, które odwiedzają chyba wszyscy miłośnicy muzyki reggue, a jest to rodzinny dom Boba Marley'a. Znajduje się on w małej górskiej wiosce Nine Miles. Artysta mieszkał w nim do 13 roku życia, a po jego śmierci przekształcono go w muzeum ku czci króla reggue. Niedaleko rodzinnej wioski znajduje się mauzoleum w którym pochowany został Bob Marley wraz ze swoją ukochaną gitarą.
Miłośnicy tego muzyka mogą również odwiedzić drugie miejsce jemu poświęcone, znajdujące się w stolicy wyspy, mieście Kingston. Oprócz tego w stolicy wyspy przechadzając się jej uliczkami można podziwiać nowoczesną architekturę powstałą w latach 60 XXw. kiedy miasto przeżywało swój renesans. Godny zobaczenia jest port, uznawany za siódmy na świecie pod względem wielkości.
Żeby zobaczyć kolejne atrakcje wyspy należy udać się do miejscowości Ocho Rios gdzie mieści się ogród botaniczny Shaw Park. Znajduje się on na szczycie wzgórza dzięki czemu można z niego podziwiać przepiękne widoki na okolicę. Ogród zajmuję powierzchnię 10 tyś. ha i znajduje się w nim bardzo różnorodne okazy roślinności tropikalnej. Oprócz największego parku na wyspie Ocho Rios może poszczycić się sięgającymi nawet 220 metrów wysokości wodospadami, które swoje ujście znajdują w morzu. Ich widok zachwyca.
Na koniec jak zwykle garść informacji praktycznych odnośnie samego wyjazdu. Jeżeli wybieracie się na Jamajkę tylko w celach turystycznych i wasz pobyt będzie nie dłuższy niż 30 dni wtedy nie potrzebujecie (obywatele Polski) wizy do wjazdu na terytorium Jamajki. Niezbędne jest natomiast posiadanie paszportu, który będzie ważny jeszcze przez conajmniej 6 miesięcy. Na terenie Jamajki walutom obowiązującą jest dolar jamajski. Obowiązuje zakaz wywożenia miejscowej waluty z kraju. Najlepiej w podróż zabrać ze sobą dolary amerykańskie, które najłatwiej wymienić na miejscu na JMD. Jeżeli na wakacje weźmiemy ze sobą ponad 10 tyś. w dewizach należy to zgłosić służbom celnym przy wjeździe na teren Jamajki.
Chyba nikogo nie zdziwi, że lot na Jamajkę nie będzie należał do krótkich. Żeby dostać się na tą karaibską wyspę potrzebujemy ok. 13 godzin lotu.
W hotelach na Jamajce są amerykańskie gniazdka, przez co wtyczki od sprzętów przywiezionych z Polski nie będą pasowały, pamiętajcie żeby zaopatrzyć się w specjalną przejściówkę.
Byłabym zapomniała, będąc na wakacjach w Jamajce nie zapomnijcie kupić sobie rumu na pamiątkę. Ten trunek pochodzący właśnie z Jamajki należy do najlepszych na świecie.
Dajcie znać, jak odwiedzicie to miejsce i usłyszycie od gościnnych miejscowych "Welcome to Jamaica". A może już tam byliście i macie jakieś swoje rady dla wybierających się w ten zakątek świata. Piszcie.
Follow
Przełom lat 50-tych i 60-tych ubiegłego stulecia. Już od kilku lat na świecie mamy okres zimnej wojny. Amerykanie rywalizują z ZSRR o palmę pierwszeństwa w kosmosie. Wszystko wskazuje na to, że USA zostaje daleko w tyle. Chęć dogonienia, a wręcz prześcignięcia rywala jest wielka. NASA robi wszystko co w ich mocy, poszukuje najlepszych specjalistów, dzięki którym uda im się osiągnąć zamierzony cel.
Wśród pracowników NASA znajdują się pracownicy afroamerykańskiego pochodzenia. To właśnie trzy kobiety z tej grupy społecznej są głównymi bohaterkami filmu. Jak się można łatwo domyślić są one niedoceniane przez pracodawców. Muszą walczyć o to, żeby zauważono ich umiejętności.
Gdy Katharine G. Johnson (Taraji P. Henson) dołącza do grupy obliczającej współrzędne lotu rakiet wysyłanych w kosmos, nikt nie przypuszcza że ma do czynienia z geniuszem matematycznym. Wszyscy traktują ją z lekcewarzeniem. Często utrudniają i tak nie łatwe zadania tłumacząc to tajnością dokumentów. Kobieta wytrwale robiła to co do niej należało. Bardzo szybko przekonują się, że jest ona w stanie dokonać wszelkich obliczeń niezbędnych do uzyskania prawidłowych parametrów. Staje się ona niezwykle istotnym członkiem zespołu. Okazuje się, że bez niej nie są w stanie podjąć decyzji w których czas spełnia niezwykle istotną rolę. Za sprawą jej wybitnemu matematycznemu umysłowi, była w stanie dokonywać obliczeń dużo dokładniej niż nowoczesne komputery, które właśnie w tamtych czasach miały zastąpić zajmujące się tym do tej pory Panie z rachuby. Przychodzi jednak dzień, kiedy wydaje się, że sprzęt załatwi wszystko, Katherine dziękują za owocną współpracę. Czy na pewno w tej rywalizacji komputer wygra z genialnymi umiejętnościami bohaterki?
Tutaj warto wspomnieć o kolejnej bohaterce, Dorothy Vaughan (Octavia Spencer) . Była ona świetnym liderem wśród afroamerykańskich kobiet zajmujących się obliczeniami dla NASA. Mimo to, jej przełożeni nie uważali za stosowne oficjalnie awansować jej do pełnionej przez nią funkcji kierownika. Ambitna kobieta wytrwale wykonywała powierzane jej zadania. Przy okazji dokładnie obserwowała to co się dzieje dookoła. Wraz z pojawieniem się w budynku NASA sprzętu marki IBM szybko powiązała fakty i zdała sobie sprawę, że wróży to nienajlepszą przyszłość dla działu w którym pracuje. Postanowiła nie załamywać rąk i stawić czoła przeciwnikowi. Jej ścisły umysł w połączeniu z umiejętnościami technicznymi wydawały się idealne do zdobycia umiejętności obsługi komputera. Czy w rzeczywistości takie były?
Na koniec zostawiłam równie ciekawą postać, jak dwie pozostałe bohaterki. Mary Jackson (Janelle Monáe), która marzy o pracy jako inżynier. Również jej przełożony, który ma polskie korzenie, sugeruje że z jej umiejętnościami powinna kształcić się w tym kierunku. Okazuje się jednak, że chęci i umiejętności Mary to za mało. Aby móc zdobyć niezbędne do pracy inżyniera uprawnienia konieczne jest ukończenie kursu w szkole dla białych. Czarnoskóra kobieta nie ma zamiaru podawać się. Postanawia w sądzie walczyć o swoje marzenia. Ta pyskata afroamerykanka na sali rozpraw niemalże bombarduje sędziego swoimi argumentami. Jakie będzie orzeczenie w jej sprawie?
Doskonała praca Katherine, Dorothy i Mary, ich zaangażowanie i umiejętności, nie tylko doprowadziły do przełomowych zdarzeń na arenie lotów kosmicznych, ale także zniosły często irracjonalne rasistowskie zasady działające w NASA i nie tylko.
Film oparty jest na faktach autentycznych. Mimo poruszonych w nim bardzo ważnych tematów ogląda się go z przyjemnością.
Może tym razem wybierzemy się na greckie wakacje? Nasze poszukiwania idealnej wyspy zaczniemy od królowej wysp jońskich, przez większość ludzi znanej pod nazwą Korfu. Wyspa ta zyskała również przydomek Zielonej Wyspy, a to za sprawą zapierających dech w piersiach krajobrazów, które powstały dzięki sprzyjającemu klimatowi, dzięki któremu gdzie się nie obejrzymy niemal wszędzie można podziwiać przepiękną roślinność. W połączeniu z różnorodnym ukształtowaniem terenu i krystalicznie czystymi, turkusowymi wodami Morza Jońskiego i Adriatyckiego tworzą obrazek niemal bajkowy. W to niezwykle urokliwe miejsce wg mitologii Posejdon porwał swoją ukochaną nimfę, córkę boga rzeki Assopus, o imieniu Kerkyra. Właśnie jej wyspa zawdzięcza nazwę, którą używają zarówno rodowici mieszkańcy wyspy, jak i pozostali Grecy.
Korfu
jest najdalej wysuniętą na północ wyspą grecką. To umiejscowienie wyspy
sprawia, że klimat który na niej panuje jest umiarkowany. Występuje na niej
najwięcej dni deszczowych w roku, dzięki czemu wyspa cieszy się wcześniej
wspomnianą przepiękną roślinnością. Najlepszy czas na odwiedzenie wyspy to
okres między majem a wrześniem, wtedy temperatura oscyluje między 23o-32o,
ze względu na swój łagodny klimat świetnie nadaje się na rodzinne wakacje.
Miłośnicy
plażowania na pewno znajdą miejsce idealnie spełniające ich oczekiwania. Korfu
może poszczycić się ładnymi plażami, zarówno tymi ogólnodostępnymi, jak również
dzikimi niejednokrotnie ukrywającymi się w bardzo urokliwych miejscach. Wyspa
oferuje całą gamę plaż począwszy od piaszczystych, chyba najbardziej lubianych
przez wszystkich, przez piaszczysto-żwirowe, żwirowe czy nawet kamieniste, jednak
nie ma co się zrażać, każda z nich ma swój urok, a lazurowa woda znajdująca się
tuż obok rekompensuje wszelkie niedoskonałości. Temperatura wody w Morzu
Jońskim ma mniej więcej 24o.
Po
błogim lenistwie na plaży warto jednak zobaczyć co poza tym oferuje wyspa, oto
kilka miejsc które obowiązkowo powinny znaleźć się w planie zwiedzania.
Miasto
Korfu – Stolica Wyspy
Naszą
krótką wycieczkę rozpoczniemy od stolicy. To właśnie tutaj znajduje się
najwięcej muzeów, które skrywają pamiątki wyspy i nie tylko. Jednak nie jest to
jedyny powód dla którego warto odwiedzić to miasto. Spacer klimatycznymi uliczkami,
wspaniałe stare miasto, stara i nowa forteca, Pałac św. Michała i Jerzego – była
siedziba komisarza brytyjskiego wyspy, kościół św. Spirydona – najważniejszy obiekt
sakralny w mieście i na całej wyspie. W 1994 miasto zyskało nowe oblicze dzięki
przygotowaniom do szczytu Unii Europejskiej, a w 2007 roku wpisano je na listę
Światowego Dziedzictwa UNESCO. Miasto Korfu uznawane jest za najbardziej
eleganckie miast greckie, co sprawia że jest chętnie odwiedzane przez rzesze
turystów z całego świata.
Pałac
Achillion
Wyspa
Korfu potrafi zauroczyć. Wielu możnowładców ukochało to miejsce. Wśród nich
znalazła się cesarzowa Austrii Elżbieta. W latach 1890-91 na jej życzenie
powstał Pałac Achillion uznawany za najpiękniejszy na wyspie. Sissi stworzyła w nim swoją letnią
rezydencję. Ten jedynie 3 piętrowy zaprojektowany przez włoskich architektów pałac
okala ogród w stylu francuskim z bogatą kolekcją rzeźb nawiązujących do greckiej
historii. Jego niewielka bryła mimo wszystko robi wrażenie dzięki
umiejscowieniu na wzniesieniu, trik ten sprawiał że wygląda na bardziej
okazałą. Po śmierci cesarzowej Austrii pałac odkupił Wilhelm II ostatni cesarz
niemiecki i król Prus. Podczas II wojny światowej mieścił się w nim szpital,
później kasyno. Nie lada gratką dla fanów filmów o przygodach brytyjskiego
agenta 007 – Jamesa Bonda będzie informacja, że właśnie w tym miejscu, w
czasach kiedy mieściło się w nim kasyno, nakręcono kilka scen filmu „Tylko dla
twoich oczu”. W 1994 Pałac Achillion przekształcono w muzeum, w którym do dziś
można podziwiać eksponaty zarówno z czasów cesarzowej Austrii Elżbiety, jak i
cesarza Niemiec Wilhelma II.
Canal
D’Amour - Kanał Miłości
Gdy
usłyszałam nazwę Canal D’Amour od razu pomyślałam o Wenecji. To właśnie to
miejsce najbardziej kojarzyło mi się do tej pory z romantycznymi kanałami. Co
prawda wenecjanie przez pewien czas mieli pod władaniem wyspę Korfu jednak to
nie oni, a natura stworzyła to urokliwe miejsce. Formacje skalne smagane przez
wiatr i deszcz nabierały przeróżne kształty, wśród których najpopularniejszy
stał się wyłom między dwoma skałami romantycznie nazwany Canal D’Amour. Z
miejscem tym wiążą się różne legendy, jedna z nich głosi, że zakochane pary
którym uda się wspólnie przepłynąć Kanał Miłości pozostaną ze sobą już na
zawsze, zgodnie z inna legendą każda panna która przepływając przez kanał
pomyśli o jakimś mężczyźnie bardzo szybko stanie na ślubnym kobiercu.
Pontikonisi
- Mysia Wyspa
Muszę
przyznać, że nazwa Mysia Wyspa nie jest dla mnie zbyt przyciągająca. Od razu
wyobraziłam sobie, że jej głównymi mieszkańcami musi być zgraja gryzoni, za
którymi mówiąc szczerze nie przepadam. Tych którzy tak jak ja nie są mysimi
wielbicielami, pocieszę że nazwa ta wywodzi się jedynie od kształtu krętych
schodków głównej atrakcji wyspy, bizantyjskiej kaplicy z XII w., swoim kształtem przypominających mysie ogonki. Legenda
głosi, że Pontikonisi swój wygląd zawdzięcza Posejdonowi, który rozwścieczony zamienił
statek Odyseusza w kamień.
Pictures by Pixabay
Follow