Piątkowy wypad do Międzyzdrojów

21:36


Wprost nie wierzę, że już wtorek. Dopiero co pisałam o wypadzie nad morze w zeszły weekend, a tu kolejny za nami. Dni lecą jak szalone, nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć co robiłam w zeszłym tygodniu. Chyba jakąś lecytynę muszę zacząć brać czy coś, bo już ze mną coraz gorzej. No nic, tak sobie musiałam pomarudzić, jak to ja. 

Nasz weekend tym razem zaczął się już w piątek. Artur wziął wolny dzień w pracy. Ja dzielnie przygotowałam małą wałówkę na wyjazd, ręczniki, namiocik plażowy, parasol przeciwsłoneczny i torbę dla Kubusia z obowiązkowym mleczkiem ochronnym 50+. Dodając do tego wszystkiego wózek, niemal cały bagażnik był zapełniony, a nie należy on do najmniejszych. 


Tym razem stwierdziliśmy, że nie będziemy kombinować skoro jedziemy tylko na plażowanie i pojechaliśmy do starych, wysłużonych Międzyzdrojów. Na miejsce zajechaliśmy koło 12. Jakoś nie chciało nam się zrywać skoro świt. Znając panującą w naszym kraju modę na parawaning, spodziewaliśmy się, że może być ciężko z miejscem na plaży o tej porze, ale wbrew pozorom bardzo szybko znaleźliśmy skrawek plaży dla siebie. Spokojnie zmieścił się na nim nasz nowy nabytek, namiocik plażowy, który wg mnie jest nawet pokaźnych rozmiarów, w porównaniu do tego, który sto lat temu kupiłam mojemu wrażliwemu na promienie słoneczne tacie. Fajna sprawa, z tym namiocikiem, zapakowany do etui zajmuje nie za dużo miejsca, a jak się go rozłoży to spokojnie pomieści dwie osoby, nawet na leżąco. Co prawda jego złożenie okazało się wyższą szkołą jazdy i musieliśmy się chwilę nagłowić jak z namiotowej postaci zamienić go w zgrabne kółeczko, ale wydaje mi się, że nauczenie się tej sztuki to tylko kwestia wprawy. Choć jak widziałam, nie tylko my mieliśmy problem ze składaniem tego typu namiotów, kilka osób w naszej okolicy głowiło się nad swoimi, choć były też mistrzynie, które po sprawnych 3 ruchach dzierżyły w dłoniach okręg zwycięstwa, szczerze powiem że byłam pełna podziwu dla sprytu tej Pani. Ale ale, to nie miał być wpis o namiociku.


Jak się okazało, wspomniane na wstępie moje problemy z pamięcią nie ograniczają się tylko do zapominania co robiłam kilka dni temu. Matka sklerotyczka nie zabrała z domu zabawek którymi kochany synulek mógłby bawić się w piasku. Tatuś niczym bohater z marvelowskich filmów poleciał po coś co mogłoby zająć naszego szkraba na czas pobytu na plaży, wrócił dzierżąc w dłoni kolorowy zestaw w którego skład wchodziło wiaderko, łopatka, grabki, 3 foremki i cudo którym Kubulek zawsze uwielbia bawić się w naszej ulubionej piaskownicy. Owe cudo to młynek do piasku, nasz nowo nabyty okazał się felerny, albo my jesteśmy tacy mało techniczni. Sypaliśmy piasek, który szybciutko przelatywał przez lejek, a gdy docierał do wiatraczków one ani drgnęły. Zezłościłam się, co za badziewie nam się trafiło, całość wygląda naprawdę solidnie, trudno powiedzieć co jest przyczyną takiego a nie innego zachowania wiatraczków. Dodatkowo rozczarowana mina Kubulka, który uparcie wsypywał piasek i czekał na znane mu przesypywanie się piasku sprawiła, że byliśmy zawiedzeni.


Na poprawę humoru Artur zabrał naszego małego delfinka do wody, w której ponoć bardzo dobrze się bawił wbiegając do wody, a po chwili uciekając przed nadpływającymi falami, sprawiało mu to niezłą frajdę. Ja niestety nie mogłam cieszyć oczu takimi rozczulającymi rodzica widokami, bo musiałam pilnować naszego plażowego dobytku, ale mój kochany małżonek pomyślał o mnie i nagrał filmik z Kubusiowych harców w wodzie. Po powrocie z wody Kubulek zaczął bawić się foremkami i nawet nie szukał ukrytego przeze mnie felernego młynka, zgodnie z maksymą czego oczy nie widzą tego sercu nie żal.

Czas spędzony na plaży minął nam bardzo szybko, ledwie przyszliśmy a jak zerknęłam na zegarek żeby sprawdzić czy nie zbliża się pora obiadowa okazało się, że plażujemy się już od 4 godzin. Zwinęliśmy manatki i poszliśmy coś zjeść. Pewnie nie trudno się domyślić gdzie skierowaliśmy swoje kroki, do smażalni, ale nie do byle jakiej, do naszej ulubionej smażalni ryb "Rekin".  Tradycyjnie zamówiliśmy po rybce i lubianej przez nas surówce, wzięliśmy też porcję frytek dla naszego niejadka, gdyby okazało się, że będzie miał długie zęby na rybkę. Oczywiście nie myliłam się, rybka była be, frytki początkowo też, ale w końcu jakimś cudem się do nich przekonał. Czy istnieje jakieś specjalna nazwa zwolenników owocowej diety z domieszką warzyw, bo chyba mój syn do takich się zalicza, muszę wgłębić się w ten temat.



Po obiadku wyruszyliśmy na krótki spacer promenadą, podczas którego oczywiście obowiązkowy jest pobyt na placu zabaw. Chłopaki szaleli, a mamuśka mogła ładować akumulatorki na kolejny tydzień ze swoim małym łobuziakiem.


Mimo ładnej pogody, z molo chciało nas wywiać i poniekąd udało się, ten przeszywający wiatr po paru godzinach na słońcu był na tyle nieprzyjemny, że zrobiliśmy w tym zwrot i zeszliśmy z molo, kierując się ku lodom z automatu. Kubulek pierwszy raz widział takie cuda jak lody kręcone i nie wywołały one w jego oczach zachwytu, nawet nie chciał ich spróbować, wyobrażacie sobie dziecko które nie chce lodów, niebywałe, a jednak.

Rodzice pochłonęli zawijasy i obraliśmy kierunek samochód. Drogę mieliśmy dość dobrą, mimo piątkowego wieczoru trafiliśmy na mały korek, który wynikał z wypadku na drodze. Szybko jednak korek został rozładowany i koło 20 byliśmy w domu.  

Podobne posty

4 komentarze

  1. Fajna relacja, ja też wybieram się na polskie morze

    OdpowiedzUsuń
  2. my planujemy się wybrać na plażowanie w niedzielę ;)
    PorcelainDesire

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie dlatego trzeba zastanowić się na czym można zaoszczędzić, a co uznać za stosowne do ceny :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja uwielbiam Międzyzdroje i strasznie się cieszę, że mamy rzut beretem ;) pozdrawiam i zapraszam!

    OdpowiedzUsuń

Cieszymy się z Twoich odwiedzin w naszym małym wirtualnym świecie.
Mamy nadzieję, że spodobało Ci się to co w nim znalazłeś.
Zachęcamy do dyskusji w komentarzach pod postem.
Każda wypowiedź jest dla nas bardzo cenna.
Życzymy Ci udanego dnia pełnego uśmiechu :)