Poniedziałkowy wieczór 2 tygodnie temu. Kubuś wykąpany, najedzony, wskoczył do łóżka. Przytulił się do mnie i razem zaczęliśmy przeglądać książeczkę w poszukiwaniu bajeczki na dobranoc. Gdy jego główka w końcu wylądowała na moim ramieniu odniosłam wrażenie, że jest cieplejsza niż zwykle. Spokojnie przeczytaliśmy wybraną bajeczkę i postanowiłam sprawdzić, czy to tylko wrażenie, czy Kubuś jednak ma podwyższoną temperaturę. Okazało się, że nie myliłam się, mój szkrabek miał 37 st "z kreskami". Przyjęłam to ze spokojem i postanowiłam obserwować przez noc jak rozwinie się sytuacja. Z biegiem czasu temperatura wzrosła do ponad 38st, podałam małemu syropek na zbicie temperatury, który podziałał przez jakąś godzinkę i znów temperatura wzrosła do niema 39 st. Oprócz temperatury zauważyłam, w paru miejscach niewielkie czerwone krostki. Nie było ich za wiele, ale stwierdziłam, że nie ma co bagatelizować sprawy i zapisałam Kubulka na wizytę do pediatry.
Od rana Kubuś strasznie grymasił, nie chciał nic jeść ani pić. Temperatura około 38 st utrzymywała się. Zaczęło mnie to martwić. Nasza lekarka stwierdziła, że do wieczora mam podawać leki na zbicie temperatury i dużo poić, a jak wysoka temperatura będzie nadal się utrzymywała mam jechać z małym do szpitala. Trochę zbagatelizowała czerwone krostki, mimo że zauważyła też ich kilka w gardle. Wróciliśmy do domu, Kubek poszedł spać, a temperatura zamiast się unormować zaczęła jeszcze bardziej rosnąć. Późnym popołudniem na termometrze pojawiło się 40 st. Chciałam podać małemu syropek, a ten darł się wniebogłosy, wyrywał i nie dało się. Przerażona zadzwoniłam po Artura i kazałam mu natychmiast wracać do domu.
Razem z Arturem wzięliśmy Kubę i pojechaliśmy do szpitala. Po badaniu została postawiona wstępna diagnoza - podejrzenie choroby bostońskiej oraz odwodnienie. Gdy to usłyszałam na mojej twarzy pojawiła się mina w stylu "że co?". Nigdy wcześniej nie słyszałam o takiej chorobie, nie miałam zielonego pojęcia co to takiego. Trochę się przestraszyłam, ale jak się później okazało zupełnie niepotrzebnie. Zostaliśmy przyjęci na oddział, przydzielono nam sale jednoosobową, w której swobodnie Kubulek w moim towarzystwie mógł wracać do zdrowia. Mój mały pacjent był bardzo dzielny podczas umieszczania wenflonu na rączce, później bez protestów pozwolił podłączyć się do kroplówki, która przez całą noc go nawadniała. Równocześnie miał podawane leki na zbicie temperatury, które pomyślnie ją obniżały. W szpitalu spędziliśmy półtora dnia podczas których temperatura się unormowała, Kubuś zaczął co nieco jeść i pić, a na jego ciele nie pojawiło się więcej krostek, natomiast te które były w buzi przestały być tak "zaognione" jak na początku.
Na szczęście okazało się, że to nie była bostonka. Ale czy było się czego bać, czy jest to poważna choroba? O tym już niebawem.